Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wąwozów i rozpadlin, wśród wyrastających na każdym kroku zwietrzałych skał i kamienistych złomów rychło stracił całkowicie orjentację i kierunek drogi.
Co chwila zagłębiali się w wąskie, o p rostopadłych niemal zboczach rozpadliny, wijące się kręto i kończące się zbitą ścianą skalną, której przebycie zdawało się być niepodobieństwem, lub stawali na krańcach urwisk, gdzie pod stopami ziała niezgłębiona, zda się, przepaść; lecz zawsze w takich wypadkach doświadczenie i intuicja Mohammeda znajdowały bezpieczne przejście.
W pewnym momencie Arab, znalazłszy się na niewielkim skalnym cyplu, wrzynającym się głęboko w rozległą równinę wąwozu, przypadł za grudą kamieni, wskazując Żałyńskiemu znakami, aby poszedł za jego przykładem.
U ich stóp w odległości czterystu najwyżej kroków bielały płótna dwóch namiotów. Opodal nich przykryte kawałem brezentu widniało kilkanaście skrzyń, powiązanych sznurami, wokół których kręciła się postać, przybrana w krótkie białe odzienie, jakiego zazwyczaj używają Europejczycy na Wschodzie.
Na jednym z namiotów poruszana lekkim powiewem wiatru trzepotała się gwieździsta bandera Stanów Zjednoczonych.
Nie zwracając uwagi na usiłujące go powstrzy-