Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
IV

Karawana była dość pokaźna, gdyż oprócz Ibn Tassila, jego córki, Żałyńskiego i lekarza szło obok wielbłądów czterech poganiaczy, w tem dwóch służących El Terima, obdartych i ponurych jak noc. Zwłaszcza jeden z nich, imieniem Mohammed ben Ali, wysoki, zawiędły od słońca i wichrów pustyni Arab, miał wygląd tak zdecydowanie rozbójniczy, że Żałyński, spojrzawszy nań raz i drugi, mimowoli nieznacznym ruchem ręki dotknął prawej kieszeni frencza, jakgdyby pragnąc sprawdzić, czy dwunastostrzałowy mauzer znajduje się na swojem miejscu.
W niespełna pół godziny po opuszczeniu El Barrar karawana zagłębiła się w dzikie, spadziste wąwozy skalne, których prostopadłe niemal ściany zwieszały się groźnemi wiszarami nad głowami garstki podróżnych. Gdzie niegdzie wąwóz kończył się stromem urwiskiem z biegnącą tuż przy samej skalnej ścianie ścieżką, częstokroć tak