Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skinieniem głowy na jego głęboki ukłon, przyśpieszając kroku, ilekroć zdradzał zamiar przystąpienia ku niej.
Rozmowa Arabów przeszła tymczasem w zacięty spór, w którym wytrząsania rękami i pogarliwe splunięcia odgrywały niepoślednią rolę, a on, przymknąwszy oczy i oparłszy się wygodnie o gładki pień wysmukłej palmy, rosnącej obok ławki, dociekał przyczyn tego niechętnego względem niego zachowywania się dziewczyny.
Irytowało go to. Dumesnil opuścił El — Barrar przed trzema dniami na czele sporej gromady poganiaczów i wielbłądów. Powrotu jego przy najbardziej sprzyjających okolicznościach nie mógł się spodziewać wcześniej niż za dwa tygodnie. Ibn Tassil, aczkolwiek zajęty sprawami handlu, znajdywał zawsze parę godzin dziennie, aby móc mu towarzyszyć, obecność gadatliwego Araba, zamiast rozrywać, nużyła go, gdyż każda rozmowa z nim kończyła się nieodwołalnie na sprawie zaginionego strumienia i korzyści, jaką przyniesie El — Barrar odnalezienie go i skierowanie do poprzedniego łożyska.
El Terim, który odwiedził go kilkakrotnie, wzbudzał w nim niewytłumaczony niczem wstręt, tak, iż podczas drugiej czy też trzeciej jego wizyty, Żałyński pod pozorem zmęczenia udał, iż zasypia, zmuszając tem samem gościa do odejścia.
Ogarnęła go wreszcie nuda. Chwilami żało-