Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
I

Wśród piasków południowego krańca pustyni El Tih, zajmującej środkową część półwyspu Synaj, wlokła się powoli nędzna karawana, złożona z czterech zaledwie dobrze już w latach posuniętych wielbłądów, z których trzy objuczone były zwieszającemi się nisko jukami.
Na nieobciążonym ładunkiem wielbłądzie, kroczącym na przodzie karawany, siedział brodaty, o wychudłem obliczu Arab, leniwie spoglądający naokół zaczerwienionemu od blasku słonecznego i pyłu oczyma.
Od czasu do czasu oglądał się poza siebie na dążące wielbłądy, obok których kroczyło dwóch młodych Arabów-poganiaczy, odzianych w tak brudne burnusy, iż przypominały one swym wyglądem szare płachty.
Poganiacze szli, trzymając się ręką za juki, zrzadka tylko pokrzykując na zwierzęta i poganiając je plecionemi z rzemienia batami.