Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żałyński powiódł wzrokiem dokoła.
Ze zdziwieniem spoglądał na niski, bielony wapnem pułap, i ściany, zawieszone dywanami i lśniącemi szychem tkaninami.
— Gdzie jestem? Co się ze mną działo? — szepnął, nie będąc pewnym, czy wszystko to nie jest tylko snem.
Poruszył się, usiłując unieść głowę.
Ostry, dojmujący ból w przedramieniu przywrócił mu kompletnie przytomność, przywodząc zarazem na pamięć wczorajszy dzień.
— Aha! Przewieziono mnie widocznie do tej wioski, o której wspominał spotkany zaraz po wypadku Arab! — myślał leniwie. — Lecz gdzież jest Ibn?
Ciche chrapnięcie uderzyło jego słuch.
Przechylił głowę na bok i ujrzał rozciągniętą na dywanie obok łoża postać młodego chłopca.
Pochylił się nieco i dotknął śpiącego zdrową ręką.
Śpiący zerwał się na równe nogi.
Przez chwilę spoglądał w milczeniu na Żałyńskiego z pewną obawą w oczach, lecz dostrzegłszy, iż ten patrzy przytomnie, rozjaśnił twarz w uśmiechu, rzucając równocześnie parę słów.
— Gdzie Dumesnil? — zapytał po angielsku Żałyński.
W oczach chłopca odbił się wyraz zakłopotania.