Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jeszcze kilkadziesiąt kroków i wstąpił w krąg światła.
Siedzący przy ognisku zerwali się ze swych miejsc.
Poznał wśród nich Ibn Tassila i stojącego obok niego Dumesnila.
— Dżailla! Światło mych oczu nie żyje! — krzyknął rozpaczliwie Ibn Tassil, rzucając się ku zbliżającym się.
Żałyński złożył dziewczynę w jego ramiona.
— Śpi! Nie budźcie jej! Niechaj odpoczywa! — szepnął, słaniając się na nogach.
Dumesnil podparł go silnem ramieniem i powiódł jak małe dziecka do ogniska.
Ibn Tassil z pomocą Arabów krzątał się wokół Dżailli, którą przebudził niesłychany krzyk, jaki zapanował w obozowisku z chwilą ich pojawienia się.
Napojono ich i nakarmiono najlepszemi, jakie tylko znalazły się w podróżnych sakwach, przysmakami.
Żałyński i Dżailla odzyskali niebawem na tyle siły, że mogli odpowiadać na zadawane im przez Ibn Tassila i Dumesnila pytania.
— O... córko moja, radości oczu mych! Niechaj przeklęte będą wszystkie skarby, jakie tylko są u kryte w głębokościach ziemi! Niech je szejtan porwie! O mało nie straciłem przez nie ciebie, co jesteś osłodą moich starczych dni! — zaklinał się