Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dłonie dziewczyny zaplotły się silnym uściskiem wokół jego rąk.
— Pojedziesz... — zerwało się z jej ust ni to pytanie, ni to twierdzenie.
Roześmiał się cicho.
— Pojadę... ale z tobą! Zabiorę cię na swego stalowego ptaka i pofruniemy na nim daleko... daleko, gdzie nie będzie żadnego El Terima, któryby mógł mi cię zabrać! — szeptał, kołysząc ją w swych ramionach.
Przytuliła się doń tak mocno, że najwyraźniej wyczuwał ruch jej serca, bijącego pod krągłą, twardą piersią.
— Dżailla pragnęłaby pozostać przy tobie na zawsze — wyjąkała nieśmiało.
— I pozostaniesz, dziecko! My, Europejczycy, nigdy nie opuszczamy swych żon.
Uczuł, że ciałem dziewczyny w strząsnął nagły dreszcz.
Palce jej rąk zacisnęły się silniej na jego dłoniach.
— Powtórz to! — prosiła.
Zrozumiał teraz, o co jej chodziło. Oto pragnęła raz jeszcze usłyszeć, że uważa ją za swą przyszłą żonę.
Pochylił się więc nad nią i, przylgnąwszy wargami do płonącego żarem policzka dziewczyny, począł mówić o swej miłości i postanowieniu uczynienia z niej swej jedynej „dżanem“, któraby