Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
X

Żałyński ocknął się z odrętwienia, jakiemu uległ, padając.
Uniósłszy się na ręku, przez chwilę zbierał zamroczone upadkiem władze myślowe, poczem, stanąwszy na kolanach, począł gorączkowemi ruchami rąk szukać swej towarzyszki.
W trakcie tych poszukiwań dłoń jego natrafiła na latarkę, którą, upadając, wypuścił z rąk.
Na szczęście — funkcjonowała.
Jasne światło zalśniło naokół, padając wreszcie na białą postać, leżącą o parę kroków poniżej lekkiei pochyłości.
Pochylił się rad nią.
Blada twarz Dżailli nie nosiła śladów jakichkolwiek bądź urazów.
Cucił ją, przemawiając najsłodszemi wyrazami.
Rozwarła powoli oczy i, poznawszy go, przytuliła się doń silnie, jak małe dziecko tuli się do kolan matki w momentach przestrachu.