Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jest tam — tu wskazał ruchem ręki — a on leci jakgdyby na pustynię!
Warkot motoru umilkł nagle. Po pewnym czasie ozwał się poto, aby znów zamilknąć — tym razem na dłużej.
Aeroplan zniżył się raptownie i, zatoczywszy półkole, począł zbliżać się coraz szybciej ku ziemi. Za chwilę znikł z oczu obserwujących go poganiaczy, kryjąc się za szeregiem niskich wydm, leżących w odległości dwóch — trzech tysięcy metrów od obozowiska.
Poganiacze powstali żywo i, prześcigając jeden drugiego, wdrapali się na szczyt wydmy.
Przez chwilę spoglądali wytężonym wzrokiem w stronę, gdzie skrył się aeroplan.
— Siadł! — ozwał się jeden.
— Tak... niedaleko! — przytwierdził drugi.
— Pobiegnijmy tam!
— To blisko!
Rozmawiali tak hałaśliwie, że Ibn Tassil rozbudził się ponownie.
Zadarłszy głowę w górę, spoglądał przez chwilę na stojących na szczycie wydmy.
— Co tam? — zakrzyknął.
Poganiacze zwrócili ku niemu podniecone twarze.
— Ptak... — zaczął jeden.
— Znowu ten ptak! — wrzasnął wściekle Ibn Tassil, ujmując bicz.