Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

również wybornie na aeroplanie, jak i na koniu — dorzucił po chwili.
Puścił jeden i drugi kłąb dymu i rzekł, powstając:
— A co do słów jej o tych poszukiwaniach męża, nie bierz pan tego na serjo! To gorączka mówiła przez jej usta! Ale projekcik niczego! Szukać na oceanie człowieka... co? A może podczas swego lotu natrafi pan na jakiś ślad... chociaż... — skrzywił się, wzruszając ramionami — kamień w wodę! Hm... a szkoda go! Zdolny... młody jeszcze człowiek!
— Kto wie, czy jeszcze będzie co z tego mojego projektu! — rzucił półgłosem Wyhowski. — Za rok może tak dobrze nie być obu biegunów, jak dzisiaj Nowej Zelandji.
Lekarz utkwił w jego twarzy zdumione spojrzenie.
— Jakto... Nowej Zelandji?
Wyhowski zaznajomił go z treścią depeszy, otrzymanej z Sydney przez Admiralicję, zaznaczając, że południowe wydania dzienników napewno zamieszczą smutną wiadomość.
Anglik złapał się za głowę.
— Niedawno Ameryka Środkowa, teraz Nowa Zelandja! Co to wszystko ma znaczyć!