Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/513

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tam rzucał się nawznak na posłanie i, przymknąwszy powieki, marzył.
Nie były to jednak marzenia, w ścisłym tego słowa znaczeniu.
Były to raczej rozpamiętywania każdej chwili, jaką spędził wobec Amy, od dnia jej poznania. Więc przebiegały przed oczyma jego duszy momenty każdej z nią rozmowy, widzenia, oddające jak fotograficzne odbitki, każdy jej ruch... każdy uśmiech. Częstokroć nie mógł sobie przypomnieć treści jakiejś rozmowy, błahej zresztą, toczonej przez nich w pierwszych dniach jego pobytu u nich. Wówczas wysilał pamięć, wyszukiwał w zakamarkach mózgu zapadłych tam ongi zdań i słów.
Ciągnęły się zatem przed nim dnie za dniami, zrazu bezbarwne, potem, jak gdyby owiane mgłą nieśmiałości rodzącego się w sercu uczucia. Później nadchodziły ciężkie chwile zwątpień, zabarwionych uczuciem zazdrości ku Tomari.
Wreszcie, jak światło z mroków wytrysłe, zjawiły się dni ich miłości... ich wzajemnego należenia do siebie.
Pamiętał doskonale momenty tych dni. Każde rozkochane spojrzenie Amy, każdy jej szept, każdy pocałunek, wyciśnięty przez