Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/484

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tak późno już, a ona jeszcze nie śpi? Horrendum! To jego wina, lecz i jej też! Powinna udawać się na spoczynek najpóźniej o dziesiątej ze względu na swe zdrowie!
Zrzędzeniem tem dopiął celu. Z twarzy Amy ustąpiło zmieszanie. Uśmiech wybiegł na jej usta. Udawała bojaźń przed nim i przed jego wymówkami.
W najzupełniejszej harmonji oddali sobie dobranoc.
Szary brzask zimowego świtu zaniebieszczył okna kabiny, gdy Wyhowski, rozwarłszy oczy, ujrzał pochyloną nad nim postać Amy.
Zrazu zdawało mu się, iż widzenie to jest dalszym ciągiem rozkosznego snu. Uśmiechnął się przeto i przymknął powieki, pragnąc zatrzymać słodkie widzenie na dłużej.
Lecz ku wielkiemu swemu niezadowoleniu przekonał się, iż znikło, zabierając ze sobą drugą połowę cudownego snu.
Usiłował przeto napoły przytomną myślą przebiec jeszcze raz szczegóły snu, gdy wtem cichy szept, rozlegający się tuż przy jego głowie, zastanowił go. Równocześnie coś niewypowiedzenie miękkiego i delikatnego musnęło jego policzek.
Powrócił głowę w tę stronę w nadziei, że znowu ujrzy toż samo widzenie.