Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śpiesząc się, szedł naprzeciw postaciom, dążącym szybkim biegiem w jego stronę.
— Czy znajdzie się pomiędzy nimi chociaż jeden rozbitek z „Sunbury“? — myślał uporczywie, nie spuszczając wzroku ze zbliżających się.
W tejże chwili, jak nagły błysk letniej błyskawicy, przebiegło przez jego mózg przypuszczenie, że pomiędzy wyspiarzami znajdować się może Derey.
Zatrzymał się w miejscu, aby zaczerpnąć tchu. Myśl ta, wylągłszy się pod czaszką, skoczyła mu, jak dziki zwierz, do gardła. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że czyjeś ostre zęby zatapiają się w jego szyi docierając, aż do krtani.
Opamiętał się jednak natychmiast, zwłaszcza, że postacie zbliżyły się już na tyle, iż mógł rozróżnić poszczególne twarze.
Deveya nie było pomiędzy nimi!
Na czele zbliżających się szło dwóch w marynarskich mundurach. Za nimi, utrzymując pewien odstęp, biegło trzech, z których jeden, jak zauważył, miał twarz niemal czarną.
Starszy, szpakowaty mężżczyzna, o oczach przenikliwie spoglądających z pod krzaczastych brwi zatrzymał się na dwa kroki przed Wyhowskim i jak gdyby zastygł