Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o parę zaledwie kroków. Skierował na nie światło kieszonkowej latarki elektrycznej.
Miał przed sobą rozbity przy upadku na ziemię płatowiec. Jednym skokiem znalazł się przy nim. Na jednem ze skrzydeł, sterczącem ku górze, krwawiło się czerwone słońce w białem polu.
Był to zatem aparat japoński.
Światło latarki obiegło aparat naokół. O parę kroków od płatowca, w niewielkiem zagłębieniu gruntu leżało bezwładne ciało lotnika. Pochylił się nad niem i okrzyk zdumienia wydarł się przez jego usta.
Leżącym był kapitan Sado, jeden z najwybitniejszytch lotników armji japońskiej, z którymi zaprzyjaźnił się trzy lata temu w Paryżu, skąd Sado rozpoczął swój gigantyczny lot Paryż — Ottawa — Wancouwer — Hawaje — Tokio.
Sado rozwarł oczy i mętnym wzrokiem wpatrywał się w niego. Poznał go, chociaż gorączka widniała w jego napoły jeno przytomnem spojrzeniu.
W krótkich, przerywanych jękami słowach opowiedział wypadki ostatnich dni.
Sado przybył do Mandżurji dwa dni temu, wioząc w swym aeroplanie cesarza, który co pewien czas osobiście sprawdzał postępy