Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/388

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Podniósł głowę i utkwił pytające spojrzenie w zgnębionej twarzy Jaggera.
— No... więc, Tomaszu? — rzucił półgłosem.
Jagger ocknął się z zadumy. Powstał ciężko z fotelu i przystąpiwszy do mapy, wparł wzrok w poszarpane wybrzeża Kanady.
— Co czynić? — rzekł wreszcie, zwracając się ku towarzyszom. — Wracać, czy też też w dalszym ciągu próbować uzyskać połączenie?
Wayne zamyślił się przez chwilę.
— Od udzielania rad powstrzymam się, gdyż wraz ze swym statkiem oddany zostałem do dyspozycji wyprawy — mówił, skłaniając lekko głowę przed Jaggerem. — Muszę jednak stanowczo zastrzec się przed pozostaniem w zatoce. I tak wyjście mamy już zamknięte! Na szczęście skały, zagradzające wyjazd mogą być łatwo wysadzone. Odpowiednie rozkazy już wydałem i za godzinę wyruszą oddziały minierów, aby dokonać usunięcia przeszkody. Całe szczęście, że posiadamy spory zapas materjałów wybuchowych... bez nich stalibyśmy tutaj, Bóg wie dokąd! A stać nie możemy! — powstał i zbliżył się ku mapie. — Spójrzcie panowie tylko tutaj! W oddaleniu dwustu pięćdziesięciu kilometrów od miejsca postoju statku, a najwyżej siedem-