Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się z niemi w chwili odlotu, zapowiadał wesoło, że w upominku z wycieczki przywiezie im dla zabawy młodego barybala, niedźwiedzia północno-amerykańskiego! Nie upłynęło jeszcze całych dwudziestu czterech godzin od chwili pożegnania się z niemi, a młody, kipiący życiem i weselem człowiek zamienił się w bezduszny, krwawy strzęp!
Do Jaggera przecisnął się komendant krążownika, kapitan Wayne, jeden z najmłodszych dowódców w amerykańskiej flocie wojennej.
— Ważne wiadomości! — szepnął doktorowi do ucha — Zjaw się pan natychmiast w mej kajucie wraz ze swymi towarzyszami!
Kilkoma energicznymi rozkazami rozpędził załogę do roboty, poczem, pogawędziwszy chwilę z paniami, znikł z pokładu.
Członków wyprawy i oficerów uderzyła niemile obojętność z jaką komendant „Idaho“ przyjął wiadomość o tragicznej śmierci Dawsona.
Zachowanie się Wayne’a i ciche, skryte wezwanie przezeń członków wyprawy do kapitańskiej kajuty złowieszczem przeczuciem targnęło Wyhowskim. Takież same, zdaje się, przeczucia napełniały również i duszę Jaggera oraz geologa, gdy, wyrwawszy się wro-