Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyjemne wrażenie na każdym z tych, obeznanych od młodości z morzem, ludzi. Nie wielu było takich wśród załogi, którzyby nie odwiedzali prawie corocznie tych stron.
Począwszy od cieśniny Beringa, wody oceanu znane im były wyśmienicie. Nieraz przecież docierali, zagnawszy się za fokami, na zachód, aż po przylądek Czeluskin, a na północ, aż do linji granicznej wiecznych lodów. Niektórym z nich nie były nawet obcemi i Ziemia Franciszka Józefa i Szpicberg.
Każdy z nich po kilkakroć już razy w ciągu swego życia był na włosek od śmierci, zaglądającej mu w oczy pod postacią morskich nawałnic.
Spokojni w obliczu niebezpieczeństw, odważni aż do szaleństwa, gotowi każdej chwili na zakończenie porachunków z życiem, tryskający tężyzną i brawurą — na jednym tylko punkcie byli dziećmi, wielkiemi, trwożliwemi dziećmi. Oto — na punkcie zabobonów i wiary w nadprzyrodzone siły.
Nie stanowili zresztą pod tym względem wyjątku! Większość marynarzy i wogóle, t. zw. „ludzi morza“ posiada ten wspólny im wszystkim rys charakterystyczny.
Niema przesądu, niema zabobonu, któryby nie posiadał kultu wśród tych, dzielnych