Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Znalazłszy się z powrotem w „Ptaku“, zastał Jaggera odbierającego radjodepeszę z pokładu „Idaho“.
Wiadomości musiały być niezbyt pomyślne, gdyż, jak zauważył, czoło doktora pofałdowały gęste zmarszczki, zaś dłoń, notująca treść depeszy, drżała nerwowo.
Wyhowski z niepokojem wyczekiwał końca depeszy.
Wreszcie Jagger zdjął z głowy słuchawki i podniósł się ociężale z trzcinowego fotelu.
Przez chwilę patrzał posępnym wzrokiem na towarzyszy, mnąc w palcach ćwiartkę papieru, zapisaną drobnem pismem.
Spojrzenie, jakie wparł w jego twarz Wyhowski, musiało być niezwykle wymowne, gdyż zwrócił się doń z zapewnieniem, że na „Idaho“ wszystko jest w porządku.
— Natomiast wieści, jakie krążownik otrzymał z San Francisko, są poprostu oszałamiające! — ciągnął dalej. — Oto wczoraj, w godzinach przedwieczornych nastąpił straszliwy wybuch całego szeregu wulkanów w Andach. Coś niesłychanego dotąd! Skutków tej katastrofy nie da się podobno określić, nawet w przybliżeniu! Zaczęło się to, jakoby od Peru, ale wnet ogarnęło cały łańcuch Andów. Wstrząsy były tak silne, że nietylko górzyste miejscowości,