Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uciążliwe ze względu na rozpadliny i strome wąwozy, które zmuszeni byli obchodzić, nie wiedząc, jaka jest ich głębokość.
Szczyt, ku któremu dążyli, nie zbliżał się, pomimo, że dzieliła ich od jego podnóża całkiem nieznaczna, jak się zdawało, odległość.
— Ulegliśmy złudzeniu wzrokowemu! — ozwał się Jagger, przystając. — Ta płaszczyzna, dzieląca nas od celu, nie jest w istocie równa. Przerzynają ją wąwozy i wzniesienia, zlewające się dzięki pokrywie śnieżnej z sobą, tak, iż pozornie wygląda to na równinę. Spojrzyjcie tylko... przed nami znowu wąwóz i to, jak się zdaje, dość głęboki!
Po przejściu kilkudziesięciu kroków stanęli na skraju wąwozu. Nie był on co prawda szeroki, lecz strome jego zbocza, pokryte zwałami śniegu, największemu nawet śmiałkowi odebrałyby chęć przebycia go nawprost. Pewnem było, że śmiałek taki za pierwszym krokiem stoczyłby się na dno wąwozu, skąd nie zdołałby się już wydostać, gdyż i przeciwległe zbocze było, jak zauważyli, nadzwyczaj strome.
Wąwóz ten ciągnął się w obie strony, zdając się otaczać wieńcem podnóże góry.
Uczeni patrzyli na siebie bezradnie. Nie było mowy o przedarciu się przez wąwóz, na