Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

swym bajecznym ptakiem? — pytał z uśmiechem Dawson.
Lotnik potrząsnął przecząco głową.
— Każde lądowanie i każde podrywanie się w górę na płozach należy do bardzo ryzykownych rzeczy — wyjaśniał poważnym tonem. — Z tego względu nie radziłbym poruszać aparatu z miejsca. Kto wie, czy tam wogóle będzie teren do lądowania? Zresztą... to blisko!
Wyjął z kieszeni kurtki barometr, który przezornie zabrał z sobą.
— Mogę nawet towarzyszyć panom w tej wycieczce... barometr wskazuje niezmiennie pogodę, nie mam się więc co obawiać o mego ptaka — dorzucił, zbadawszy dokładnie stan barometru.
— Chodźmy zatem! — skomenderował Jagger.
— Jeszcze chwilkę! — prosił Dawson, majstrując przy swym aparacie fotograficznym.
— Chcę was panowie uwiecznić stojących na krawędzi krateru!
— Szkoda czasu! — burknął Selwin, nabijając fajkę.
— Profesorze, zróbmy przyjemność kochanemu Charlesowi... to potrwa krótką zaledwie chwilę! Zresztą... i tak będziemy przechodzić obok krateru, bo przecież zejdziemy przeciw-