Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Selwin i Dawson stanęli w tej chwili obok nich.
Wyhowski z zaciekawieniem obserwował wyraz ich twarzy.
Na tchnącem kamiennym spokojem obliczu geologa nie odmalował się najmniejszy nawet ślad wzruszenia lub zadziwienia. Zwykłym, zdawałoby się, że obojętnym nawet wzrokiem spozierał w rozwierającą się pod jego stopami otchłań. Jak gdyby spoglądał na rzecz, znaną mu już oddawna.
Inaczej się zachowywał młody podróżnik.
Na jego ruchliwej, wiecznie uśmiechniętej twarzy malował się wyraźnie zachwyt. Oczy świeciły blaskiem, jak oczy młodego dziecka, które ujrzy nową zabawkę.
— Piękne to! — zerwał się z warg jego pełen entuzjazmu wykrzyknik.
Na dnie krateru pojawiła się nagle biała plama, która poczęła biec chyżo w górę.
— Oddech! — rzekł Jagger. — Odsuńmy się nieco! Możliwe, że zawiera on jakieś trujące składniki.
Odeszli w milczeniu kilkadziesiąt kroków od krawędzi krateru.
— Wulkan był niedawno czynnym. Znalazłem zupełnie świeże kawałki lawy — mówił