Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

teru. — Ale widocznie przeznaczenie chce inaczej! — dorzucił, ruszając naprzód.
Na niewielkim płaskowzgórzu oczekiwał ich już doktór Casape, wraz z kilkoma pracownikami obserwatorjum.
Martini wraz z Wyhowskim i swym pomocnikiem obszedł całe płaskowzgórze, badając uważnie każdy szczegół. Co chwila pochylał się ku ziemi, nadsłuchując pilnie szmerów, jakie brzmiały wewnątrz ziemi.
Wyhowski czuł w pewnej chwili, że grunt, na którym stoi, drży bezustannie. Uczucie to nie uczyniło zresztą na nim przykrego wrażenia, gdyż podczas swych tylokrotnych podróży powietrznych przyzwyczaił się już do ciągłego drgania aparatu.
Stanęli przed grupą zwalonych jedne na drugie kamieni. Casape szybkim ruchem dłoni wskazał Martiniemu nikły kłębek pary, który wydostał się z pod jednego z kamieni i rozpłynął się momentalnie w powietrzu. Profesor, opierając się ciężko na lasce, przykląkł i, pochyliwszy głowę do samej ziemi, węszył przez chwilę.
Gdy podniósł się, Wyhowski dostrzegł, że czoło jego pofałdowane jest bruzdami namysłu.
Starzec szedł dalej, przystając co chwila