Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Poczęli szukać wzrokiem miejsca, gdzie stał przed katastrofą.
Wyhowski wskazał ręką punkt, ku któremu od srony Terziano i rozrzuconych na równinie domów biegły gromady ludzkie, nawołując się i wymachując rękami.
Jak sięgnąć okiem, na równinie widniały postacie biegnących w różnych kierunkach. Od strony S. Giuseppe powiew wiatru przynosił szybkie, urywane dźwięki dzwonów, bijących na trwogę.
— Co uczynimy? — zapytał Wyhowski, spojrzawszy na Amy.
Pani Athow wyręczyła w odpowiedzi przyjaciółkę.
— Wracajmy do domu! Wracajmy! — prosiła błagalnym tonem, składając ręce, jakby do modlitwy.
— Tak... wracajmy! — poparła jej prośbę Amy. — I tak dalej jechać nie możemy.
— W Castellammare dowiemy się zapewne szczegółów tej katastrofy, której o mało, że nie staliśmy się ofiarami. Gdybym tak dalej jechał z szybkością osiemdziesięciu kilometrów, znaleźlibyśmy się w momencie katastrofy akurat w miejscu rozpadliny — mówił Jerzy, pomagając paniom zająć miejsca w aucie.