Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W pierwszej chwili okrzyk zgrozy wybiegł na jego wargi.
Wstęga w biegu swym natrafiła na stojący samotnie na równinie dom, który w jednej sekundzie znikł z powierzchni ziemi.
Czyniło to wrażenie, jak gdyby jakiś potwornej wielkości wąż połknął zabudowania wraz z grupą okalających je drzew.
Wyhowski patrzał jak urzeczony na czarny pas wijący się na powierzchni ziemi i znikający w kierunku gór, wznoszących się na południe od drogi.
Wyprowadziły go z osłupienia przeraźliwe okrzyki towarzyszek. Amy, zerwawszy się z siedzenia, przechyliła się ku niemu i kurczowym uchwytem dłoni potrząsała jego ramieniem.
Pojął natychmiast przyczynę ich bezgranicznego przerażenia.
Oto Fiat znajdował się już w odległości pięćdziesięciu co najmniej kroków od ciemnej wstęgi, przecinającej szosę.
Zgrzytnął hamulec; samochód stanął na miejscu, jak wryty.
Wychowski zrzucił skórzany hełm z głowy i wyskoczył z auta na szosę.
— Jerzy! Co to! — wyjąkała Amy, trzęsącemi się ze strachu ustami.