Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cych w górach jedyną prawie siłą pociągową.
Wreszcie wydostawszy się na jeden ze szczytów, ujrzeli w dole, błyszczące bielą swych will i domów, Castellammare, przeglądające się zalotnie w spokojnej tafli wód zatoki Neapolitańskiej.
Daleko przed niemi widniał Wezuwjusz, ślący w górę nikłe, zaledwo dostrzegalne obłoczki pary i dymu. Łagodne zbocza jego pokryte były zielonością.
Na lewo, na krańcu zatoki majaczył w słońcu, mieniąc się pastelowymi tonami, Neapol.
Jeszcze więcej w lewo ciemniała na morzu plama Ischii.
Amy dotknęła lekko ręką ramienia Wychowskiego.
Zwolnił biegu, oglądając się niespokojnie.
— Zatrzymaj, Jerzy, auto! — prosiła, chłonąc wzrokiem rozciągający się u ich stóp krajobraz. — Boże!... jakież cuda! Stanowczo musimy się tu przenieść! Amalfi, ze swą ciasnotą, robi na mnie wrażenie celi więziennej!
Rozchylone jej usta łowiły chciwie balsamiczne powietrze, płynące od winnic i ogrodów, ciągnących się szerokim pasem naokół Wezuwiusza.