Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z mężem nad jakiemś zagadnieniem naukowem. Pojedziemy... zgoda!
— Wspaniale! — zgodziła się bez wahania Daisy. — Akurat pan Jerzy radził mi udać się do jakiegoś uczonego celem dowiedzenia się czegoś konkretnego o tym przebrzydłym „Hadesie“! Za parę minut będę gotowa! Oczekujcie mnie przy garażu!
Wybiegła, wlokąc za sobą szal po posadzce i gubiąc w pośpiechu parasolkę.
Amy kończyła zapinanie rękawiczek.
— Nie pochwalasz mego projektu, kuzynie! — uśmiechnęła się do Wyhowskiego, stojącego nieporuszenie przy swym fotelu.
— Nie to, kuzynko! — zaprzeczył gorąco. — Ale wrócimy dość późnym wieczorem...
— Cóż stąd? Twój Fiat ma tak silne lampy, że nie zachodzi żadne niebezpieczeństwo! No... nie kapryś, Jerzy! — prosiła podnosząc nań swe orzechowe źrenice.
— O... nie o to tu chodzi! Obawiam się, że chłód wieczorny może ci zaszkodzić, kuzynko! Wieczory i noce bywają tutaj podobno bardzo zdradliwe, — tłumaczył, idąc z nią ku drzwiom.
Przystanęła, wyciągając ku niemu dłoń.
— Troszczysz się o mnie, jak o... — wyszeptała wzruszonym głosem.