Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

strzała, wybiegł z pod ciemnego sklepienia hangaru na rozjaśnione od blasków słonecznych fale.
Przebiegłszy kilkadziesiąt metrów po powierzchni kołyszącego się leniwym ruchem morza, „Ptak Nadziei“ wzniósł się majestatycznie w górę.
Wyhowski zatoczył aparatem szerokie koło i znalazł się niebawem nad terenem portu.
Z wysoka wyraźnie dostrzec można było walkę, toczącą się obecnie, nie tylko już na peryferjach miasta, lecz i w śródmieściu.
W okolicy placu „d’Asuncion“ szalał olbrzymi pożar. Rude kłęby dymu wzbijały się w potwornych skrętach w górę, zasłaniając widnokrąg.
Dworzec kolejowy stał również w płomieniach. W śródmieściu... to tu, to tam czerwieniły się płachty ognia. Całe miasto spowijała czarna zasłona dymów.
Wzdłuż plantu kolejowego, biegnącego ku Tarragonie, wlokła się długa kolumna ludzi, koni i zaprzęgów.
To resztki garnizonu Barcelony wycofywały się do Tarragony w nadziei, że znajdą oparcie i ratunek w bastjonach tamtejszej twierdzy.
Upewniwszy się, że tłum opanował całko-