Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

De Risor, wymijając zręcznie góry pak, przykrytych celtowemi osłonami, dzielił się swemi spostrzeżeniami z Wyhowskim. Mianowicie zadziwiała go zupełna nieobecność policji portowej i straży celnej, pilnujących zazwyczaj każdego wyjścia z portu.
W pewnym momencie, okrążywszy łukiem olbrzymie sterty desek i kloców drzewnych, wydostali się na więcej swobodną przestrzeń. Był to dość szeroki plac, zamknięty z jednej strony kompleksem zabudowań magazynowych. Po przeciwległej stronie placu, tuż nad brzegiem morza wznosiły się, błyszczące w słońcu blachami swych ścian, hangary lotnicze.
Wokół zabudowań magazynowych kłębił się tłum. Tysiące ludzi usiłowało wedrzeć się do środka zabudowań przez rozwarte bramy. Co niecierpliwsi wyrywali ramy okienne, usiłując tą drogą dostać się do wnętrza. Co chwila z falującego przed bramami tłumu wypadały gromady szczęśliwców, dźwigających na swych ramionach bele i paki. Broniąc swej zdobyczy przed napastującymi, ludzie ci gnali ku bramom ogrodzenia, pragnąc jak najprędzej znaleźć się z łupem w domu.
Ci, którzy znajdowali się już wewnątrz