Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do bratobójczej walki. A pan wie... żołnierz, walczący bez przekonania i zapału... to...
Trzask karabinowej salwy zagórował nad bukiem bezustannych wystrzałów i gwaru, dobiegającego od strony placu „d’Asuncion“.
Strzelali żołnierze, rozciągnięci w linję u wylotu ulicy.
— Salwa, jak na strzelnicy! — zauważył z uznaniem Wyhowski.
— Tak... nasi żołnierze są dość dobrze wyćwiczeni — wtrącił de Risor z pewnego rodzaju dumą w głosie.
Grzmot drugiej salwy rozdarł powietrze, wstrząsając szybami okien.
Równocześnie prawie basowy huk wystrzału armatniego zagłuszył wszystko.
Ze ścian przeciwległego domu posypał się tynk. Mury hotelu zadrgały lekko.
Wyhowski zaniepokoił się.
— Huk ten zbudził zapewne moje towarzyszki. Muszę śpieszyć do nich i uspokoić je... zresztą... nie pora teraz na spanie! — mówił, biegnąc ku drzwiom.
— Tak... mam wrażenie, że najrozsądniej będzie wynieść się stąd jak najprędzej. Trzeba przyśpieszyć moment odjazdu! — zgodził się don Just. — Samochód mój jest