Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ziemi natury wulkanicznej nie mogą mieć tak rozległego pola działania, aby mogły zagrozić trzonom kontynentów. Straszliwe rozmiary katastrofy Środkowo-Amerykańskiej, według wywodów owego uczonego, miały przyczynę w bezpośredniej bliskości morza, którego wzburzone wybuchami fale dokonały zagłady olbrzymich połaci lądu.
— Przypominam sobie teraz, że i ja czytałem ten artykuł! — wtrącił de Risor.
— Tem lepiej! — zauważył Wyhowski. — Nie będę zatem potrzebował przedstawiać panu całej sprawy drobiazgowo... wystarczy mi zwrócić uwagę pana na jeden tylko szczegół artykułu, a mianowicie na tę zagładę, dokonaną przez rozwścieczone fale. Zapewne w ferworze, wywołanym chęcią ostatecznego zgnębienia przeciwników, uczony ten zapomniał o jednym fakcie... niewielkim może, lecz zasadniczo zmieniającym stan rzeczy. Otóż... fale w darły się na ląd... już zniszczony doszczętnie przez wybuchy i, rzecz prosta, odpłynęłyby z powrotem, gdyby ten ląd stał niewzruszenie! A stało się właśnie wręcz przeciwnie! Fale pokryły ląd w chwili największego natężenia sił niszczycielskich, rozsadzających go wybuchami i wstrząsami. Nic dziwnego, że nie powróciły z powrotem do