Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pochylił się ku Wyhowskiemu i dokończył szeptem, jak gdyby powierzając mu jakąś wielką tajemnicę.
— I dlatego, panie, świat jest... złym! Złym! — powtórzył, akcentując swe słowa. — Nie posiada tego niewzruszonego fundamentu, tego dźwigaru wszechrzeczy, jakim powinna być sprawiedliwość! Panie! — zakrzyknął nagle z akcentem jak gdyby rozpaczy w głosie. — Gdyby się udało zmodyfikować sprawiedliwość w ten sposób, aby stała się czemś niewzruszonem, czemś nie podlegającem ubocznym wpływom, świat byłby rajem, a tak... — machnął energicznie ręką i zmarszczył brwi, z pod których wypadł ponury błysk zasępionych źrenic.
— A tak... jest piekłem! — dokończył po chwili cichym szeptem.
Wyhowski obserwował go w milczeniu. Don Just zrobił na nim wrażenie człowieka nieszczęśliwego, rozgoryczonego na wszystkich i na wszystko, przesiąkniętego do szpiku kości niewiarą, która jest najstraszliwszą ze wszystkich trucizn, mających ujemny wpływ na myśli i duszę człowieka.
Z nieszczęśliwcem daremnem jest toczyć dysputę; bezcelowem będzie również wszelkie usiłowanie, zmierzające do zachwiania