Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Słuchał milcząco, a gdym skończył wreszcie, machnął lekceważąco ręką i spojrzał na mnie tak, jak patrzy dorosły, doświadczony życiowo człowiek, na dwuletniego bębna.
— I wiesz pan, co mi powiedział? — zapytał po krótkiej przerwie, pochylając się nad stołem. — Wiesz pan co? Powiedział krótko, że jestem, ni mniej, ni więcej, jak tylko... głupcem. Głupcem, nie mogącym zrozumieć, że antimilitaryzm i socjalizm, to inna rzecz, a pola bitew, na których przelewali krew jego przodkowie, wyrębując podwaliny swej ojczyzny i wznosząc nieśmiertelny pomnik sławy wielkiemu narodowi... to też inna rzecz! A co do Napoleona, rzekł, że jakkolwiek nienawidzi wszelkich autorytetów i tępi, jak może ich legendę, w tym jednak wypadku uchyla czoła przed „małym kapralem“, gdyż w jednej półkuli swego mózgu miał on więcej geniuszu, niż wszyscy teoretycy socjalizmu, anarchizmu i jeszcze jakiegoś tam „izmu“ razem!
— A następnie! — tu don Just wybuchnął wesołym śmiechem. — Następnie, zaproponował mi najspokojniej, czybym przez chwilę nie podjął się grać roli generała Mack‘a, który dowodził wojskami austrjackiemi? Rozbawiony jego spokojem, chcąc mu zrobić