Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Trącił się szkłem z Wyhowskim i sącząc powoli złocisty napój, ciągnął dalej.
— Wiadomo każdemu, że każdy objaw zainteresowania się jakiegokolwiekbądź rządu czyjąś osobą nigdy nie przynosi nic dobrego objektowi zainteresowania. Nie przyniosło ono również i mnie. Zmuszony byłem zniknąć na pewien czas z horyzontu, głównie ze względu na mego ojca, właściciela wielkich posiadłości w Kastylji, który bolał nad tem, że jedyny jego syn ma biegunowo sprzeczne pojęcia z pojęciami swych pradziadków, dumnych hidalgów kastylijskich, będących zawsze wiernemi podporami tronu. Zresztą kwestje mych przekonań politycznych były jeszcze niczem w porównaniu z memi doktrynami socjalnemi. Tych... ojciec mój nigdy nie mógł pojąć, czemu zresztą dziwić się nie należy, gdyż wychował się i wzrósł jeszcze w czasach, które w stosunku do czasów obecnych trąciły mocno feudalizmem, gdyż szlachta kastylijska, słusznie, czy niesłusznie, nie będę w to wchodził, uważa się za wykwint szlachetczyzny wogóle. Coś tak, jak było u was ongi... nieprawdaż? — dorzucił, wyciągając do Wyhowskiego maleńką złotą papierośnicę.
Ten skinął głową przytwierdzająco.