Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ny jegomość niedwuznacznie zaznaczył, że oczekuje tutaj jakiejś, jak się wyrażał, atrakcji.
Miał zamiar właśnie zapytać o to, gdy hiszpan rzucił, jak gdyby do siebie:
— A szkoda... to musiało wyglądać wspaniale!
Wyhowski wzruszył ramionami.
— W pierwszym rzędzie to było... straszne!
Hiszpan podniósł na niego zaciekawione spojrzenie.
— Na czem pan opiera swe twierdzenie? — zapytał.
— Byłem świadkiem tego! — rzekł krótko Wyhowski.
Na spokojnej twarzy żądnego atrakcji człowieka zarysowało się nagle wzruszenie.
Żywym ruchem przechylił się przez stół, unosząc się w fotelu.
— Pan przybywa stamtąd? — pytał, utkwiwszy w Wyhowskim błyszczące ciekawością źrenice.
Ten w krótkich słowach zaznajomił go z celem swej napowietrznej podróży i spostrzeżeniami, poczynionemi w chwili przelotu nad terenem katastrofy.
Hiszpan słuchał uważnie, nie spuszczając z jego twarzy swych oczu.