Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wyniosłe jego czoło nie fałdowała ani jedna zmarszczka, oczy spoglądały spokojnie, na ustach przewijał się dyskretnym sarkazmem owiany uśmieszek.
Ruchy miał wytworne, obejście swobodne.
Od pierwszego rzutu oka dostrzec w nim można było człowieka wysokiej kultury.
— Pana, zdaje się, dziwi moja niefrasobliwość, z jaką mówię o tych wszystkich wypadkach? — rzekł nieznajomy po krótkiej chwili milczenia — Mogę pana zapewnić, że niefrasobliwość ta nie wypływa ze złego serca lub z zupełnego stępienia nerwów... nie... ale ostatnimi czasy taka monotonność zapanowała powszechnie, że, doprawdy, katastrofa ta stanowi jedyną możliwą atrakcję... a ja bez atrakcji żyć nie mogę!
Powiedział to z taką rozbrajającą szczerością, że Wyhowski nie mógł powstrzymać wybiegającego na jego wargi uśmiechu.
Hiszpan ożywił się.
— Zresztą, przyzna pan łaskawie, każdy człowiek posiada jakieś swoje uprzedzenia względem osób... przedmiotów... miejscowości! Otóż, przyznam się znienawidziłem naszych najbliższych sąsiadów, a wie pan czemu? Za zawody, jakie mi sprawili kilkakrotnie! Operetkowi ludzie! Parę razy na wiadomość o re-