Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakiemi przy blasku promieni słonecznych grała zatoka.
W pewnej chwili wskazała Wyhowskiemu jakiś drobny, nikłej kreseczne podobny, punkcik.
— Ląd! — krzyknęła, zrywając się z miejsca. — Zawiadomię Amy! — dorzuciła, rozciągając sprzączki hełmu.
Wyhowski spojrzał na zegarek.
To nie mogła być ziemia! Jeszcze prawie trzy godziny lotu dzieliło ich od romantycznych wybrzeży Hiszpanji. To prędzej statek, dążący z pełnego oceanu do Bajonny lub Portugalete, stanowiącego port ruchliwego Bilbao.
Był to pierwszy statek, jaki dostrzegli po pozostawieniu za sobą upstrzonego dymami okrętów kanału i bielącej się setkami żagli rybackich zatoki Normandzkiej.
Wyhowski połączył się telefonicznie z kajutą.
— Jeśliś, kuzynko, ciekawa, to pospiesz, proszę, tutaj! — mówił. — Przed nami płynie duży, jak się zdaje, okręt! Chyba, że odpoczywasz, kuzynko... w takim razie...
Czyjeś lekie dotknięcie przerwało jego słowa. Za nim, uśmiechając się, stała Amy.
Wyhowski paru pewnymi uchwytami dło-