Strona:Wacław Gąsiorowski - Zginęła głupota!.pdf/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Prezes obiad i kolacyę spożył w małym saloniku obok sypialni, nie chcąc widzieć ani córki... ani... własnego lokaja. Wziął z podręcznej biblioteki pierwszy z brzega tomik tlómaczonego romansidła i czytał machinalnie, bezprzytomnie, nie rozumiejąc ani słów, ani zdań. W końcu i czytanie go denerwować zaczęło, więc zadzwonił na kamerdynera.
— Janie, idę spać!
Kamerdyner skłonił głowę i zajął się ułożeniem prezesa na spoczynek.
Światowidzki poddawał się dzisiaj z niewypowiedzianem zadowoleniem obsługiwaniu Jana. Tak, teraz dotykalnie czuł, że jest przecież wielkim panem. Dawniej, dawniej, kiedy był tylko sublokatorem Klejnstocków, było inaczej... Był po prostu... «smarkotnym» Herszkiem, sprzedającym pomarańcze... Chałacinę nosił podartą i pęczek cebuli w kieszeni. Stara Klejnstockowa, kiedy wracał zmarznięty do domu, dawała mu czasem gorącej łokszyny w kubku. Jakie to dawne czasy!... Ten Regelsohn był wówczas faktorem przy handlu starzyzną! Taki Rothstand, Bergtochter, Papenkleiner... byli zwyczajnymi łapserdakami... choć już grosze mieli... Ale on... wziął wszystkich...