Strona:Wacław Gąsiorowski - Szwoleżerowie gwardji.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Baba poznała się na tej oczywistej alteracji i, snać aby rozdźwięk załagodzić, ozwała się pojednawczo:
— Aha!... Więc tedy jakże?!... Niby trzy szynki w życie!? I co?!
Małgosia nie dała się udobruchać tak łatwo.
— Et!... Tam pani Żubrowej mówić o szynkach!?
— A cóż! Dlaczego!? Trzy mówicie!?
— Wielka obrada trzy! Dawniej to po ośm i dziesięć bywało!... I na długo!? Tydzień nie wyszedł, a jużci trzeba było na duch kapłonów dorzynać, bo dla gości brakło!
— Patrzajcie!... No, no! Nie myślałam! — zdziwiła się nieszczerze baba.
Małgosia mocniej zakręciła kopyścią.
— Tam jejmości powiadać! Niby ciemna jestem! Jejmości tyle do tego, co mnie do zeszłorocznego śniegu!
— Kto do czego zdarzony!
— Pewnie! Lecz do gotowego półmiska to wszyscy!
— A co tam dzisiaj będzie?!
— Właśnie!... Zwyczajnie, jak przy święcie, jedno podanie dłużej!.- Kapuśniak na świńskim ogonie...
Żubrowa mlasnęła językiem. Małgosia uśmiechnęła się nieznacznie i dodała:
— Idzie, co!? Pewnie lepsze od tej oślej pieczeni, prochem zaprawianej?
— Zależy... Gdyby tak kubeczek!... Bodaj się z czczości otrząsnąć! Co?!
— Rany boskie... toć...
— Aby kubeczek! — tłumaczyła baba, mrugając znacząco. Małgosia strzepnęła rękoma, zadzwoniła kluczami, zakręciła się około śpiżarni, otworzyła, nalała tęgą miarkę złocistego płynu i podała babie. Baba przypięła usta do miarki, wysączyła, odchrząknęła i splunęła z przekonaniem.
— Ulżyło, psianoga, sacrebleu!... Uli aż się po kościach rozeszło!...
— Dla Boga, toć się jeszcze nabożeństwo nie skończyło, a jejmość już wydziwia!
— Głupstwo! Człowiek paple me dla obrazy boskiej