Strona:Wacław Gąsiorowski - Szwoleżerowie gwardji.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Masz tu, co trzeba, gdy się wzmożesz.
Drab ledwie westchnął.
Zeszło znów dwa dni. Porucznik już zgoła przestał się niemównością Wańki frasować, — kiedy, dźwignąwszy się rano ze swego posłania tymczasowego, bo własne był choremu odstąpił, ku nie małemu zdumieniu, postrzegł dokoła niebywale znamiona ładu i porządku. Pan Józef zastanowił się na tą niesłychaną, niebywałą sprawnością leniucha-niezdary węgrzynka i otwarł drzwi na kurytarzyk, aby pachołka zagadnąć, gdy tuż do nóg padł mu Wańka.
— Wasza wielmożność — ojcze serdeczny — Bogiem cię pozdrawiam!
Porucznik cofnął się, lecz Wańka do nóg, do rąk mu się darł a beczał.
— Mnie sierotę zakamieniałego! dajcie za was zamrzeć!
— No, no, cóż, nic psia — dobrze ci, no to ten!
— Proga waszego się modliłem...
— No — no, — dosyć, nie lubię psia! Wstawaj!
— Pozwólcie tak!
— Wstawaj, bo... Służba, psia!
Wańka dźwignął się pośpiesznie i wyprężył.
— I cóż, odeszło cię!
— Rad się starać!
— Zagrzejesz piwa.
— Zagrzane, proszę waszej... stoi!
Stadnicki ujął za garnuszek, nalał piwa w kubek i dał Wańce.
Wańka skłonił się i jął dmuchać w nie, usta parzyć, łzami, co mu kapały precz, studzić piwo, a popijać.
Gdy skończył, porucznik sobie piwa nalał i, przysiadłszy na krawędzi stołu, — zakonkludował krótko.
— A teraz melduj wszystko, psia, od początku.
I Wańka meldował, jako w ordynansowej służbie porucznika Gotartowskiego dobrze mu się działo; jako pan Chłapowskij, co szwadronem dowodził, sprawiedliwie kazał; jako wędrowali precz, precz, a szarżowali kozaków, a dobywali Smoleńska i jak szli dalej, dalej... I jak, raptem, na Wańkę przyszła męka, bo szwadron gromadę