Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Spełniam to, do czego mnie upoważniłeś, sire!
Na progu komnaty stanął kamerdyner.
— Kto przyniósł te skrzynki? — zagadnęła oschle szambelanowa.
— Dwóch żołnierzy gwardji — właściwie był i pokojowiec z Zamku — mówili...
— Dosyć! Zbierz te puzderka do skrzynek! Zamknij! Oddaj klucze! Te skrzynki natychmiast odnieść imć panu marszałkowi dworu jego cesarskiej mości!!...
Kamerdyner, idąc za głosem pani Walewskiej a onieśmielony obecnością cesarza, spełnił niezgrabnie rozkazy i wysunął się z komnaty razem ze skrzynkami.
Szambelanowa zwróciła się do cesarza.
— A teraz, najjaśniejszy panie, zechciej wziąć klucze.
— Ależ, dziecko! — rzekł Bonaparte, zakłopotany tem zakończeniem niezrozumiałej dlań sceny. — Musiano ci doręczyć i moją kartkę! Pozwoliłem sobie przesłać ci te drobiazgi z intencją złożenia dowodu pamięci.
Pani Walewska wyprostowała się dumnie.
— Nie mogę ich przyjąć!
— Cóż znowu!
— Tak, najjaśniejszy panie! Bo to dar za wielki dla Walewskiej, — za mały dla Polki!
Bonaparte skrzyżował ręce na piersiach.
— Mogę być hojnym tylko dla Walewskiej!
— W takim razie, sire, Walewska niczego od ciebie nie żąda, niczego przyjąć nie może.
— Więc odrzucasz moje wyznania! Nie mogąc osięgnąć swej ceny — zasklepiasz się, nie masz ku mnie serca?!
Szambelanowa zarumieniła się lekko.
— Nie, sire — rzekła półszeptem — tylko, jeżeli żądanie moje przechodzi możność, więc zaniechaj myśli o darach, niech nie będę ani bogatszą, ani możniejszą, niż jestem!