Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, sire, kurjera nie widziałem!...
— Taillade — oszalałeś?! Któż ci doręczył odwołanie rozkazu mojego, który ci posłałem przez porucznika Perés!?
— Perés... porucznik!?
— Porucznik bataljonu korsykańskiego!...
— Najjaśniejszy panie... ja porucznika Perésa także nie widziałem!
Cesarzowi wargi zadrżały.
— Perésa nie widziałeś — nie był w Longone, nie przywiózł ci rozkazu?...
— Nie, sire!
Napoleon potarł ręką czoło i zagadnął niepewnie.
— Tedy... coś uczynił... Odjechała zaraz?!
— Tak, sire!... Ledwie pierwsza burza się uciszyła...
— I tyś dopuścił, pozwolił!!
— Upierałem się nawet, sire, żeby przeczekała choć do świtu... bo morze było rozkołysane, a niebo zasnute, lecz nie chciała za nic!... Odważyłem się prosić, tłumaczyć, ile że marynarze sami byli niechętni, obawiałem się z ich strony buntu... Dama pozostała nieugiętą... Musiałem ustąpić, bo rozkaz był wyraźny...
— Miałeś sumienie?...
— Rozkaz dany mi przez generała Drouot nie zezwalał mi na żadną zwłokę!... I tak uchybiłem mu, bo ważyłem się na samowolne perswazje, ale było takie złe morze... takie złe...
— I potem?!
— Burza zerwała się... druga, silniejsza, zanim barka wydostała się z portu... Kazałem spuścić łódź ratunkową — było zapóźno! Olbrzymi bałwan porwał ją, uniósł i za port rzucił!... Z latarni morskiej widziano ją jeszcze w godzinę później... jak walczyła z falą... aż raptem stracono ją z oczu...