Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cesarz odwrócił się w stronę, w której domyślał się pani Walewskiej.
— Droga Marjo, pozwól na chwilę!
— Jestem, słucham! — odrzekł spokojnie dźwięczny głos szambelanowej.
— Hm! To bardzo pewny człowiek! Bardzo pewny!
— Kto taki?
— Salustjano! Woźnica! Papiery masz?! Byle nie zamokły, byle nie zamokły! Deszcz ustał nieco, ale zważaj! Może ci dać płaszcz, abyś się okryła!?
— Nie trzeba! Dziękuję!
— Aha! Pozwól, Marjo, tu, na stronę!... Tak, jestem ci bardzo wdzięczny, nie zapomnę ci nigdy tej przysługi! Podaj mi rękę! Cobym dał za to, żebym cię mógł mieć przy sobie! Sama się przekonałaś! W Portoferraio zatrzymaj się i zapylaj o Campbella! Możesz mu powiedzieć, żeś miała scenę ze mną, coś w tym rodzaju, wywoła to podwójny efekt, bo i dla mnie pożądany!... Cesarzowa, gdyby jej doniesiono, będzie zadowoloną! Hej tam — gotowe?!
— Gotowe — sire!
— Marjo! Nie śmiem cię zatrzymywać! Daj, niech ucałuję twą rękę! Dobra, stokroć dobra! Część lepsza mej duszy będzie przy tobie! Bądź zdrowa, a daj znak życia, donieś, czy ci się udała wyprawa!... Ruszaj, ruszaj, kochana!
Cesarz uścisnął po kilkakroć ręce pani Walewskiej, obsypał je całunkami, raz jeszcze wspomniał o papierach i Campbellu, aż podprowadził ją do wózka, przyczem był tak rozgorączkowany, tak roztargniony, iż nawet nie spostrzegł, że pani Walewska ani słowem nie odpowiedziała na pożegnanie jego i przestrogi.
Drouot i Bertrand pomogli szambelanowej usadowić się w wózku około służebnej, tulącej rozpłakanego chłopczynę.
Woźnica zbierał lejce i czekał znaku do odjazdu.