Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nego strzału!... Kanonierzy dostali taki rozkaz od Drouota!... Bodaj go pokurczyło!... Jak żyję, nie pamiętam takiej ponurej parady!... Żałować sobie tej odrobiny saletry!...
— Czasem trzeba!...
— Może się zdarzyć większa uroczystość!
— Kto wie... powiadają, że przyjedzie...
— Pani matka! — dokończył pośpiesznie grenadjer.
— Nie — powiadają!...
— Mów, do kroćset!...
— Byleś się nie wygadał, bo wiesz...
— No, niechbym spotkał kiedy w cztery oczy tego Campbella!...
— Więc... ma przyjechać... cesarzowa z synem!...
— Z naszym małym!...
— Mówili...
Vraincourt odsapnął ze wzruszeniem.
— Hm!... Nasz mały!... To jeszcze!... Byle smykowi morze nie zaszkodziło!... Czekaj... Czekaj... a ile on ma teraz... w czwartym roku!...
— W piątym chyba!...
— Urwis rośnie!... Ale... może to plotki znów!?
— Myślę, że nie... nasz major...
— Nie cedź-że tak przez zęby!...
— A będziesz mi dokuczał!?...
— Et, cóż znowu! — obruszył się grenadjer. — Ani mi w głowie!... Lada wyrazu nie bierz za złe, człowiek gorzknieje w tej klatce! A co? Może zapomniałeś — nie walczyliśmy obok siebie pod Arcis!?...
— Bo, uważasz, major nie bez kozery nas tu wyprawił i kazał nam czekać.
— Morbleu! tym półgębkiem swoim z niecierpliwości mnie wyprowadzisz!
— Nic zresztą... może dziś!...