Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdzież ten Wąsowicz!?
Mameluk uchylił drzwi i wyjrzał do sieni.
— Czyż taka stąd na mnie spłynęła chluba? — mówił cicho starościc.
Cesarz ostatkiem sił panował nad zniecierpliwieniem.
Wyjaśnisz to pan komu innemu! Nic ci nie będzie! Dosyć! Przeklęty kąt! Rustan, wołaj-że!
Mameluk wysunął się za drzwi.
Napoleon stanął przy kominku i nogą kopał niedopalone głownie.
Łączyński dźwignął z determinacją ramionami i nie śmiał się odzywać więcej.
Po dłuższej pauzie — do izby wpadł Caulaincourt, a tuż za nim Wąsowicz z pocztmistrzem, imć panem Bolimowskim.
Porucznik wysunął się naprzód ku Łączyńskiemu z groźną miną.
— Co pan tu robisz?! Skąd się wziąłeś! Jak się nazywasz!?
— Nie panu będę zdawał sprawę!
— Aresztuję pana!
— Panie oficerze, dobrodzieju! — wmieszał się z boku wystraszony pocztmistrz. — Toż nie obcy! Godny obywatel!!... Imć pan starościc Łączyński z Kiernozi!... Oficer dawny — legjonista!...
Wąsowicz zalterował się.
— Imć pan Łączyński!?...
— Tak, jestem Łączyński! — rzucił hardo starościc.
— Tem więcej dziwię się! — bąknął niepewnie porucznik, poglądając ku panu Caulaincourt, jakby odeń spodziewając się wskazówki a nie bacząc, że minister ani sylaby nie zrozumiał.
— Racz mnie, mości poruczniku, uwolnić od swoich zdziwień!
— Za pozwoleniem — zaprotestował żywo Wąsowicz, lecz