Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziękuję panom, sprawa nadto wielkiej jest wagi!!...
— Wszystko co w mojej mocy! — dodał Talleyrand.
— Racz pani rozkazać! — nastręczał się Rémusat.
Pani Walewska poruszyła głową przecząco.
— W tym wypadku — rzekła wolno — sprawa jest tak ważna, tak doniosła...
— Że?! — dopomógł ciekawie Talleyrand.
— Że nikt tu nie byłby w stanie nic uczynić dla niej!... Chyba sam cesarz, albo jego lokaj, Constant!...
Rémusat aż usta rozchylił z naiwnie szczerego zdumienia. — Talleyrand chciał konceptem odeprzeć cios, lecz szambelanowa pożegnała obu skinieniem głowy i pewnym krokiem ruszyła ku wyjściu.
Na progu do Sali gwardji, Ornano podał ramię pani Walewskiej. Szambelanowa zawahała się, lecz przyjęła.
U podjazdu szambelanowa przystanęła raptownie, spojrzała poza siebie i rzekła, siląc się na spokój.
— Ach, więc tu jest ów pawilon Flory?
— Pani widzi go po raz pierwszy?
— I po raz ostatni, pułkowniku! Ale, pytałeś mnie, czego masz mi winszować?... Widzisz sam — zaszczytów!
— I to ja stałem się mimowolnym sprawcą...
— Że dowiedziałam się już dziś, co mnie spotkać miało jutro!? Raczej wdzięczną jestem, im mniej złudzeń, tem smutniej, ale i ciszej!... Biedna Augier! Pan teraz stale przy dworze?
— Nie, pani — chwilowo! Ruszam znów w świat... ruszam tam, gdzie łatwiej nie myśleć, gdzie łatwiej...
Pani Walewska obrzuciła suchem, palącem spojrzeniem pułkownika.
— Przed panem cała przyszłość jeszcze!
— W tej chwili właśnie! — szepnął cicho Ornano.