Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Grom był w powietrzu, lada uchybienie i mógł spaść na pierwszego lepszego.
Po dwugodzinnej pracy, cesarz wstał i przeszedł się kilkakroć po komnacie.
Meneval podniósł nieznacznie głowę i spojrzał ku swemu panu.
Cesarz podchwycił wzrok swego najbliższego sekretarza.
— Jest kto?
— Pan de Bubna, adjutant cesarza Franciszka!
— I czegóż jeszcze chce, powiedziałem mu wczoraj! Mało im wojny — będą ją mieli.
— Ma znów nowe przedłożenia!
— Po południu! Nie mam czasu! Z Savonny!?
— Nic — papież trwa przy swojem! Książę Rovigo donosi...
— Że nowe zrobił głupstwo?!
— Przejął obszerną korespondencję z Rzymem!
— Powiedziałem! Ma ochotę papieżowi zabronić znoszenia się z duchowieństwem! To ostateczność, daremna teraz, niepotrzebna! Napisz mu pan natychmiast! Dalej!
Pan Meneval schwycił pospiesznie za arkusz papieru i jął słowa cesarskie w misterny wałkować referat.
Napoleon podszedł do bocznego stołu, na którym piętrzył się stos nierozpieczętowanej korespondencji i kolejno brał rozmaite pisma i pieczęcie łamał, a przeglądał.
Snać nie było w tych pismach nic ważnego ani nowego, bo wzrok Bonapartego przebiegał ich treść coraz niedbałej, coraz szybciej! Naraz, z pośród wielkich arkuszy, wypadła mała, niepozorna koperta. Cesarz machinalnie podniósł ją, rozerwał i zaczął czytać gęsto zapisany papier.
Zaledwie atoli początek pisma rozeznał, na twarzy jego mrok osiadł.