Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Karoca pędziła jak wicher — tęgie źrebce, wyciągnąwszy szyje, a rozwarłszy chrapy, ledwie ziemi dotykały kopytami.
Tłum falował, znosił bez szemrania szturchańce ład czyniących żołnierzy, nie uląkł się nawet klątw oficerów i nawoływań komisarzy, i kołysał się zwarty, zbity w jedno potężne ciało, zlany w jednym przytłumionym oddechu, w jednem rozognionem spojrzeniu.
Karoca nadjeżdżała. Ryła już tak blizko, że czapy już spadać zaczynały z głów — gdy naraz od strony Warszawy zabrzęczały hałaśliwie janczary; para sani, oprzęgnięta czwórką siwojabłkowitych koni sunęła w tumanie śniegowego pyłu wprost przeciw karocy cesarskiej.
Oficerowie z komisarzami próbowali znakami powstrzymać rozpędzone sanie — lecz młody woźnica, w pańskiem futrze, siedzący obok sumiastego strzelca — pęknął z bata lekceważąco i jak burza sunął na karczmę. A gdy wkońcu opamiętany wołaniem: „Niech żyje“, które już dobywać się zaczęło wśród tłumu, chciał konie osadzić — było już zapóźno.
Kareta cesarska, prawie że otarłszy się o sanie, stanęła — sanie zaryły się płozami obok karety, odgradzając ją od tłumu.
— Niech żyje cesarz! — huczał tłum.
Vive l’empereur! — wołali żołnierze.
I podczas gdy jedni rzucali się do koni u cesarskiej karocy i wyprzęgali je pospiesznie — drudzy tarmosili niefortunnego woźnicę i sanie z drogi chcieli usunąć. Lecz siwojabłkowata czwórka, zestraszona okrzykami i powiewającemi czapkami, spinała się, wyrzucała łbami i nie dała się opanować.
Tymczasem drzwiczki karety otworzyły się z głębi jej wyskoczył dorodny mężczyzna w bogatym stroju wojsko-