Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drugi biegł do sań i otulał się derami — trzeci chuchał w garście, uderzał po sobie rękami lub przytupywał nogami, byle rozgrzać skostniałe członki.
Naraz na drodze zadzwoniły małe saneczki powożone przez młodego mężczyznę w stroju nawpół wojskowym. Saneczki przesunęły się między pojazdami, zatoczyły półkole koło karczmy i zaryły się w śniegu. Mężczyzna zwrócił się do ciżby:
— Gdzie pocztowy? Hej! pocztowego, do kroćset!...
Chudy człowiek w krótkim kożuchu podskoczył do sanek.
— Do usług miłościwego pana!
— Acan jesteś? Cesarz nadjeżdża!... Konie wyprowadzić!... Widzisz tę kolebkę pod lasem?! Ruszaj!...
Chudy człowiek rzucił się ku stajniom. Młody mężczyzna, w stroju półwojskowym, zaciął konie i pomknął ku Warszawie.
W ciżbie rozległy się spłoszone głosy:
— Jedzie — jedzie! — Cesarz! — L’empereur arrive! — Attention!
Kilkunastu żołnierzy z oficerami i komisarzami wybiegło z karczmy i jęło ciżbę prostować równoległe do drogi, usuwać na bok zbyt wysunięte pojazdy i ład czynić. Nie było to atoli rzeczą łatwą — gdyż za oficerami z izb karczemnych, bocznych przybudówek, z bryk, sani, wozów i furgonów biegli ciekawi, cisnąc się na drogę i zwiększając zamieszanie.
— Jedzie! Jedzie! — huczały głosy coraz goręcej, coraz zapalczywiej.
Oczy tłumu zwróciły się ku pędzącej drogą od Serocka poszóstnej karecie, zlustrowały zaprzęg od forysiów aż do wąsatego woźnicy, zatrzymały się na jaskrawym stroju siedzącego na koźle służącego i wpiły się w ciemno zielone, pękate pudło karocy, jakby je wskroś przejrzeć chciały, przeniknąć.