Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bardzo, bardzo niedobrze!
— Obawiałam się, żeby nie znaleźć w bukiecie nowego listu!
— Po cóż go miałabyś szukać! — odparła sucho pani de Vauban.
— Nie przeczę, lecz gdyby mimowoli!? — broniła się jeszcze pani Walewska.
— Więc jeszcze jest wyjście. Można udać, że listu się nie odebrało, nie znalazło, nie czytało!...
— Tak, prawda! Choć udać niezawsze łatwo!
— Ale trzeba, trzeba, moje dziecko! Swoją drogą admiruję twoją flegmę... więc nawet nie zaciekawiało cię, kto bukiet przysyła!...
— Owszem, bardzo! — przyznała się szambelanowa. — Tylko nie śmiałam się pytać, drżąc, aby nie usłyszeć imienia...
— Czyjego!?
— Cesarza.
Hrabina poruszyła się niecierpliwie.
— Więc ty bałaś się, żeby cię nie spotkał taki zaszczyt!... Bałaś się tego zaiste pięknego czynu! Daruj, lecz tu cię nie rozumię! Wiesz, że wasz cesarz nie przestanie być dla mnie nigdy tylko generałem Buonaparte, ale to z jego strony bardzo podniosłe! Bądź co bądź, jest dzisiaj uosobieniem siły!... I oto, ten mocarz, władzca, którego twój własny kraj za półboga okrzyczał, korzy się, szuka kwiatu, tak, bo on jeden może tylko być drogmanem, on jeden wypowiedzieć jest w stanie myśl cesarza, on znaczy więcej niż tysiące sług, niż miljony, gotowe umrzeć na jedno jego brwi ściągnięcie, niż lasy bagnetów, niż ta cała siła, która posadami tronów trzęsie. Jakie to poetyczne!... Powiedz, czy taki hołd, taki zaszczyt, taka cześć oddana ci, doprawdy może być niemiłą, niepociągającą... ubliżającą!?