Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I dobrze, że choć w wodzie, inaczej złamałby ci, co nie trza. Nie czułeś? Cale mi nie dziwno. Gorącość dobrodzieja trzymała, i krew w obojczyku nie miała czasu skisnąć. Byle cierpliwości krzynę, a do pory wnet dojdziesz. Lepszego starania i u pani matki byś nie miał. Pani podkomorzyna, bardzo na dobrodzieja łaskawa.
Grużewski zaniepokoił się nieszczerze.
— Jakże bo mógłbym naprzykrzać się hrabinie Plater...
— Nie Plater, jeno podkomorzynie Zyberg.
— Więc Zyberg, przytem ludzi wyprawiłem do Lucyna i w Kielmach zgoła trwożyć się będą...
— Półnos machnął ręką.
— Głupstwo, dobrodzieju. Nejtyczanka twoja z tobołami i drabami wyleguje się już na hrabskiem podwórzu. Do Kielm tutejszy marszałek pacholika wyprawił z grzeczną nowiną, żeś dobrodziej w Liksnie popasem stanął.
— Ależ chyba pan dworujesz sobie!
— Ani trocha, a chcesz, to ci marszałek wyprawi ekskuzę i do imci pana Marcina Kamickiego, a bodaj i do panny, do której rwałeś się dobrodziej.
— Juljusz poczerwieniał, jak burak.
— Ja? Do panny? Ja!?
— Powiadałeś!...
— Ja powiadałem? Ja?! — zacietrzewił się Grużewski, czując, że mu rezonu braknie.
— Tak mi się zdało, ale na swata się nie piszę. Baczyłem jeno, abyś dobrodziej lada sprawą się nie turbował. Z czem innem zresztą przybyłem. I nie umyślnie, bo cale niespodzianie dowiedziałem się o dobrodzieju od tutejszego marszałka. Inaczej bym dobro-